czwartek, 3 lipca 2014

Rozdział I

- Mocniej - krzyknęłam do pozostałych - Trzymajcie mocniej, bo ucieknie!
- Słyszeliście gamonie?! Trzymać mocniej.
W tym samym momencie lina pękła. Grupka Elfów po mojej lewej stronie upadła na ziemię, a gnoll, widząc, że nie ma z nami szans, uciekł.
- Niech to szlag!! - wrzasnęłam - Mieliśmy go! Dlaczego wzięliście tak cienkie liny?! Żadnego z was pożytku!
Wsiadłam na gryfa i pognałam za gnollem. Zmierzchało. Nie chciałam zapuszczać się daleko w las z resztką strzał. Nie żebym się bała, nic podobnego. Po prostu nie chciałam zranić Sefera podczas walki wręcz.
Gnolle były szybkie, ale nie wystarczająco. Dogoniliśmy go w kilka sekund. Wyciągnęłam strzałę z kołczanu. Nie chciałam ryzykować bezpośredniego starcia, bo nie miałam miecza, a sztylet nie przebiłby zbroi. Mój łuk za to był idealny siła wyrzutu strzały przebija niemal wszystko. Złapałam za siodło i już po chwili stałam na nim, łapiąc równowagę. Strzałę wypuściłam równolegle z oddechem, gwarantowało to idealną celność. Mogłam chybić najwyżej o centymetr. Strzała przemknęła przez szarzejące niebo i po chwili gnoll leżał na ziemi, trzymając się za brzuch. Czym prędzej do niego podjechałam. Z doświadczenia wiedziałam, że są to na tyle wytrzymałe stworzenia, że potrafią wyrwać strzałę z ciała, o ile nie trafi ona w serce. Nie zastanawiając się więc wiele wyjęłam sztylet, spojrzałam potworowi w oczy i odcięłam mu łeb. Byłam w tym naprawdę dobra, niejedną głowę już odrąbałam. Nienawidziłam tych stworzeń, były ohydne, wstrętne i zabijały, jak nie dla przyjemności, to dla pożywienia. To ohydne. Elfy nigdy nie zabijają zwierząt w celach konsumpcyjnych, zabijamy, jeśli musimy, ale nigdy po to, żeby zjeść. To obrzydliwe.
Podniosłam więc łeb gnolla, spluwając z pogardą i ponownie dosiadłam gryfa. Miałam nadzieję, że nie będzie ich tu więcej, bo nie mam już prawie strzał. Obejrzałam się. Jedna tkwiła cały czas w ciele bestii. Przywiązałam głowę do siodła i weskoczyłam na ziemię. Normalnie nigdy bym tego nie zrobiła, ale teraz byłam w trudnej sytuacji. Przytrzymałam stopą ciało i wyciągnęłam strzałę. Obmyłam ją trochę wodą z bukłaku i włożyłam do kołczanu. Miałam teraz w sumie pięć strzał. Może zdołam dotrzeć do domu bez obrażeń. Reszta już chyba pojechała. Niedobrze, oj niedobrze. Ale, co ja myślę. Jestem Nemyt, najlepsza Elfia Wojowniczka, córka Dowódcy Strażników. Dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych.
Wsiadłam z powrotem na grzbiet Sefera i pociągnęłam wodzę. Zwierze natychmiast zrozumiało komendę i posłusznie się odwróciło.
I nagle z drzewa skoczył na mnie goblin, prosto na głowę. Jeszcze nigdy tak głośno się nie wydarłam. Błyskawicznie dobyłam sztyletu i dźgnęłam nim potwora. Potem przyłożyłam ręce do serca, które mało nie wyskoczyło mi z piersi. Nie pamiętałam, żeby ktoś mnie kiedyś tak wystraszył.
Gdy już trochę się uspokoiłam, wytarłam broń z krwi goblina i wsadziłam do pochwy. Potem odkorkowałam bukłak i napiłam się wody. Wypiłam wszystko, a nie pomyślałam o gryfie, który z pewnością też był spragniony.
- Spokojnie mały. Zaraz będziemy w domu i tam dostaniesz wodę.
Zamarłam. W oddali słychać było wrzaski gnolli, gremlinów o Bóg wie jeszcze czego. Spięłam wodze
- No, teraz naprawdę musimy się spieszyć. Mój krzyk zapewne zbudził cały las.
I dopiero teraz poczułam ból. Spojrzałam na ramię. Goblin musiał mnie widocznie drasnąć, ale byłam tak zajęta darciem się na całe gardło, że nie czułam bólu. Na szczęście rana nie była głęboka. Przyłożyłam rękę i wyszeptałam zaklęcie. Rana zniknęła.
Pędziliśmy przez las z zawrotną prędkością. Sefer najwidoczniej zignorował zmęczenie i ważniejsze dla niego było dotarcie do domu, niż odpoczynek.
Umiejętność uleczania była naprawdę pomocna. Nie potrzebowaliśmy bandarzy, lekarstw, mogliśmy uleczyć się sami. Oczywiście, to mit, że potrafimy uleczać się po śmierci i wrócić do żywych. Jesteśmy nieśmiertelni, ale nie niezniszczalni. Można nas zabić. Poza tym, nie potrafimy wyleczyć trucizny, na to potrzeba leków, ale rano po cięciu mieczem, toporem jak najbardziej.
Po kilku minutach zobaczyłam pierwsze pochodnie. Oznaczało to, ze jesteśmy blisko wioski Targen, w której można się zatrzymać. Postanowiłam, że pójdę do karczmy, dam Seferowi wody, zjem coś i ruszę dalej. Nie przeczekam tu nocy, nie warto. Jesteśmy już bardzo blisko Liserion, poza tym ojciec będzie się martwił. Nie lubił tego, że go nie słuchałam i wyruszałam sama na bitwy. Zawsze mawiał: "Nie lubię, gdy bierzesz udział w niebezpiecznych patrolach i bitwach, ale przynajmniej nie jedź na nie sama. Jeszcze tego by brakowało, żebym stracił i ciebie."
Tak, stracił już dużo. Jego rodzice, rodzeństwo, cała rodzina zginęła w porzarze, podczas Wielkiej Wojny. Ogień podłożył Człowiek. Ojciec szczerze ich za to nienawidził. Potem, gdy przyszłam na świat, zmarła mama. Ojciec stracił kolejną ważną osobę. Przysięgłam sobie, że nie dopuszczę, żeby już kiedykolwiek cierpiał. Nikogo więcej nie straci. Zostałam mu tylko ja i Conn. Ale czuję, że oddalają się od siebie, ojciec chce go ożenić z jakąś panną, której nawet nie widział. Conn mówił mi, że jeszcze jeden taki rozkaz ojca i ucieknie, bo dłużej tego nie zniesie. Nie był stworzony do rodziny, do małżeństwa, tak jak ja kochał wojny, jego domem było pole bitwy. Wrodziliśmy się w ojca. Ale on nie chciał dla nas takiego życie, jakie sam miał.
Targen było jedną z najmniejszych wiosek w Mystic Forest, ale bardzo zaludnioną. Mieszkały tu głównie Elfy, trudniące się rolnictwem . Nie mogłam się nadziwić, jak oni tutaj dają sobie radę. Poza granicami czeka wiele potworów, a ludu w wiosce jest coraz więcej.
Weszłam do jedynej tutaj "Karczmy pod Piękną Syreną" Oryginalna nazwa. Seferowi kazałam iść do stajni. Wnętrze było zapełnione po brzegi. Podeszłam do baru.
- Poproszę sok z jagód i sałatkę. Chciałabym także dostać wiadro wody dla mojego gryfa.
- Oczywiście, razem będzie to...cztery talary.
Zapłaciłam i ruszyłam w stronę wyjścia. Najpierw wolałam dać wodę zwierzęciu, było bardziej spragnione ode mnie. Wiadro już czekało, podstawiłam je więc pod nos Seferowi. Wypił błyskawicznie i na podziękowanie potrząsnął głową. Pogłaskałam go i powiedziałam:
- Poczekaj tutaj, przyjdę jak tylko zjem i pojedziemy do domu.
Poszłam z powrotem do karczmy. Jedyny wolny stolik stał najdalej od przejścia, ruszyłam więc do niego, nie oglądając się za siebie. Po drodze słyszałam różne uwagi, rzucane w moim kierunku, szczególnie przez pijane krasnoludy. Było ich tu dużo. No tak, przecież jesteśmy przy granicy naszego lasu, niedaleko zaczyna się Królestwo Krasnoludów, a te widać chętnie przesiadują w naszych karczmach.
Usiadłam na chybotliwym stołku i czekałam cierpliwie na zamówienie. Nie mogłam się nadziwić, skąd te obleśne stworzenia zdobyły tutaj mięso, przecież to jest karczma na terenie Mystic Forest, nie można tutaj polować. Postanowiłam zgłosić to królowi, gdy tylko go spotkam.
Po chwili kelnerka przyniosła moje zamówienie. Zjadłam z wielkim apetytem, byłam niezmiernie głodna i chętnie poprosiłabym dokładkę, ale nie było czasu. Noc była młoda, więc nie wszystkie potwory już wyszły. Musiałam dotrzeć do miasta przed północą. Dałam znak kelnerce, żeby posprzątała naczynia po moim jedzeniu, wzięłam łuk, kołczan i ruszyłam do wyjścia. Nagle poczułam na pośladku czyjąś wielką, tłustą dłoń. Wyprostowałam się i odwróciłam. Krasnolud, który wcześniej na mnie patrzył, właśnie klepnął mnie po tyłku! Zareagowałam błyskawicznie. Jedną ręką złapałam go za dłoń i przycisnęłam ją do tułowia, drugą chwyciłam głowę i walnęłam nią z całej siły o stół.
- Nigdy więcej nie waż się mnie dotykać Krasnoludzie! - wrzasnęłam i wybiegłam na dwór. Stanęłam i otrząsnęłam się ze wstrętem. Błeee!!!! Krasnoludy, myślą, że wszystko im wolno.
Poszłam do stajni i wyprowadziłam gryfa. Już miałam na niego wsiadać, ale poczułam lekkie mrowienie na karku. Działo się to zawsze, gdy byłam obserwowana. Dyskrenie zerknęłam przez ramię. Stał pod drzewem, w cieniu, tam, gdzie nie było pochodni. Położyłam rękę na sztylecie, a drugą ścisnęłam mocniej łuk. Nie wiedziałam, kto to, czy ma łuk, czy przyjdzie walczyć mi wręcz, czy nie. Ale moje wątpliwości się rozwiały, gdy postać do mnie zawołała:
- Myślałaś, że uda ci się dojechać do domu z tyloma strzałami, padniętym gryfem, brakiem noży do rzucania i rozciętym ubraniem?
Odetchnęłam z ulgą.
- Ojciec cię wysłał - stwierdziłam
- Tak - Conn wyszedł z cienia. Nie miał zbroi, tylko lekką kolczugę. Widać załatwiał potwory, zanim zdążyły się do niego zbliżyć - Martwił się, dlaczego nie wróciłaś z patrolem.
- Ścigałam gnolla - odparłam, wskazując na jego głowę, przywiązaną do siodła - Zabrałam trofeum.
- Właśnie widzę. Wiesz, że mogłaś zginąć? - zapytał.
- Potrafię o siebie zadbać w każdych warunkach - oburzyłam się
- Nie wątpię, ale z takim uzbrojeniem nie miałabyś szans z hordą gnolli czy innych potworów. Teraz kręci się ich tutaj masa. Choć, wracajmy. Zostaw tu Sefera, przyleciałem na Ferrisie, zabiorę cię.
- Ale ja...
- Nie ma ale. Lecisz ze mną. Inaczej powiem ojcu, że wyszłaś znacznie dalej w las i prawie dałaś się zabić.
Zrobiłam zaciętą minę, ale poszłam za Connem. Po drodze wzięłam jeszcze łeb gnolla, a gryfa zaprowadziłam do stajni. Gdyby ojciec to usłyszał, zakazał by mi uczestwnictwa w patrolach, ćwiczeniach i zamknąłby w domu. A tego bym nie zniosła.
Smok mojego brata czekał tuż przy wejściu do wioski, robiąc małe zamieszanie wśród mieszkańców. Patrzyłam jak Conn wsiada na grzbiet, a potem wyciąga rękę, by mi pomóc. Szansę na ucieczkę miałam niewielkie, poddałam się więc i wsiadłam na Ferrisa. Noc była cicha i spokojna, oparta o plecy brata szybko usnęłam.
 ~<>~

Obudziłam się we własnym łóżku. Conn widocznie mnie przeniósł, bez budzenia. To, że się o mnie troszczył było bardzo miłe, ale ja nie miałam przecież 10 lat, nie potrzebowałam niańki. A teraz tata będzie kazał mu mnie pilnować, jak znam życie. Teraz nie będę miała spokoju. Ale odzyskam wolność. Chyba że ojciec się zmienił, wątpiłam w to, ale zawsze trzeba mieć nadzieję.
Odkryłam prześcieradło. Byłam w tym samym stroju, co wczoraj. Zmieniłam je więc na krótką, praktyczną przepaskę, do tego koszulę, bardzo praktyczną. Zawsze się tak ubierałam, skromnie, by poruszać się jak najswobodniej. To było ważne podczas patroli, gdybym miała na sobie zbroję, nie mogłabym robić uników, poruszać się z taką prędkościa, jak robię to teraz. A tak jestem zwinna i lekka. Idealny strój dla łucznika to właśnie lekkie oktycie, i koniecznie brak ciężkiej broni.
Rozejrzałam się po pokoju. Nasza gospodyni chyba tu posprzątała. Tak, mamy gospodynię. Ojciec nie umie sprzątać, a ja nie mam na to czasu. I też nie za bardzo umiem. Mój pokój był stanowczo za duży. Lubiłam go, ale przerastał moje wymagania. Wystarczyłoby mi tylko łóżko, skromna szafa i łazienka. A miałam jeszcze toaletkę, z której jeszcze nie skożystałam, szafę tak wielką, że zmieściłyby się tak wszystkie zbroje w królestwie, a także wielkie łóżko z baldachimem. Tylko z niego tak naprawdę kożystałam.
Postanowiłam zjeść poranny posiłek, chociaż nigdy tego nie robiłam. Chociaż, nawet gdybym nie chciała jeść, ojciec na pewno był w kuchni i na pewno zawołałby mnie na rozmowę. Nie będę przed nim uciekać, pomyślałam.
Po drodze spotkałam Conna, który właśnie wracał z jadalni. Miał zagniewaną minę.
- Co się stało? - zapytałam
- Co? Ojciec zrobił mi awanturę, że cię wczoraj póściłem na ten patrol. Przy okazji wyrzucił z siebie wszystko, co tłumił przez miesiąc, więc mam chyba prawo być na niego zły. Teraz to już przesadził. Oskarżył mnie o śmierć matki!
Zamarłam. Czy ojciec naprawdę myślał, że to przez Conna matka zmarła?
- Ale to nie twoja wina. Ona zmarła, gdy mnie urodziła. Jakim cudem ojciec cię oskarżył?
- Powiedział, że gdy matka cię nosiła, byłem ciężko chory, i nie dość, że była już bliska porodu, to jeszcze zajmowała sie mną. Nie wytrzymała takiego wysiłku i zmarła.
- Dobrze wiesz, że tak nie jest. Ojciec po prostu jest zły na mnie, a wyładował się na tobie.
- Ale to nie wyjaśnia, dlaczego tak mnie nienawidzi. Mam dość jego, jego rozkazów, tego domu i całego świata. Idę na patrol.
- Idę z tobą...
- Nie, nie mam zamiaru znów tłumaczyć się ojcu. Idź, czeka na ciebie. I, sądząc po tym, jak mnie potraktował, możesz pożegnać się z patrolami.
- Nie, ja się tak łatwo nie dam - powiedziałam i ruszyłam w stronę drzwi. Co on sobie myślał. Nie zabroni mi tego, co kocham. Musze mu też powiedzieć, co myślę o całej sprawie z Connem. To jego syn, anie może go tak traktować!
Ojciec siedział na środku stołu, pałaszując sałatkę. Gdy weszłam, odwrócił się do mnie twarzą. Była tak samo zagniewana, jak jego syna.
- Dobrze, że już jesteś - powiedział chłodno - Musimy naprawdę poważnie porozmawiać.
- Ja też mam coś do powiedzenia. Jak mogłeś powiedzieć Connowi, że jest winny śmierci matki! Co z ciebie za ojciec, jeśli mówisz własnemu synowi takie rzeczy!
- Nie chciałem tego powiedzieć w ten sposób. Ja...eh, nie ważne, teraz i tak mnie nie wysłucha. A co do ciebie, chciałem zapytać co sobie wczoraj myślałaś, opuszczając partol i goniąc za gnollem? Strażnicy powiedzieli mi, że zdenerwowałaś się, nazwałaś ich bezużytecznymi i ruszyłaś za potworem. Oni są najlepsi, Nemyt. Nie lekceważ tego, że ci pomagają.
- Wiem, przepraszam, może trochę przesadziłam z tym gnollem, ale naprawdę chciałam go dopaść. Przywiozłam nawet jego głowę, jako trofeum.
- Widziałem. Nie mniej jednak zachowałaś się bardzo nierozważnie. Nie mogę pozwolić, żeby to się powtórzyło. Masz zakaz jeżdżenia na patrole i uczestniczenia w jakichkolwiek bitwach. Zrozumiano!?
- Nie możesz mi tego zrobić! Przecież wiesz, że to moje całe życie!
- Nie zmienię zdania. Trochę przeholowałaś. A teraz, jeśli można, chciałbym w spokoju dokończyć posiłek.
-Ychhhhh!!!!!!!!!!! - wrzasnęłam i wybiegłam z jadalni. Nie wierzyłam, że to zrobił! Dobrze wiedział przecież, że patrole są moim ulubionym zajęciem, przecież pomagam, a jemu jeszcze mało!
- Nemyt!! - krzyknął ojciec
Zawróciłam.
- Tak, ojcze?
- Możesz chodzić po mieście, ale o wyruszeniu w las nie masz nawet co marzyć. Jeśli usłyszę od kogoś, że widziano cię poza miastem, będziesz cały czas siedzieć w domu, zrozumiano?!
- Tak - powiedziałam. I tak mnie nie powstrzyma - Mogę odejść?
- Kocham cię córciu. Tak, teraz możesz odejść!
Postanowiłam trochę ochłonąć, w ty celu poszłam do stajni, gdzie mieszkały smoki. Wczoraj nie byłam u Arweny, więc postanowiłam ją odwiedzić. Musiałam wygadać się przyjaciółce, inaczej chyba bym eksplodowała. Stajnie znajdowały się przy końcu miasta, tuż przy zamku. Było rano, wiec większość smoków była pewnie w terenie, ale wiedziałam, że zastanę na miejscu moją smoczycę. Przeznaczono mi ją podczas moich pierwszych urodzin. Była moją najlepszą przyjaciółką. Zawsze mnie wysłuchała, czasem się kłóciłyśmy, ale niezgoda między nami nigdy nie trwałą długo.
Boks Arweny mieścił się zaraz na początku i był naprawdę wielki, tak zresztą jak sama smoczyca. Była Księżycowym Smokiem, bardzo rzadkim, w naszym królestwie były takie tylko 2, ona i jej ojciec. Był to smok króla.
Gdy przyszłam Arwena właśnie kończyła śniadanie. Dostarczano jej owce i kozy z królestwa krasnoludów, wzamian za zioła i eliksiry. Gdy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się.
- Masz minę, jakbyś zaraz miała zwymiotować. Pokłóciłaś się z ojcem? - zapytała
- Tak, doprowadza mnie do szału. Wczoraj pojechałam sama do lasu, opuściłam Strażników i wniósł o to straszny raban.
- Miał rację.
- Co?! Trzymasz jego stronę?
- Addiena, pomyśl, jeśli coś by ci się stało, nie przeżyłby tego. Bardzo cię kocha i o ciebie martwi.
- Wiem - pogładziłam ją po łuskach na grzbiecie - Ale mógłby trochę odpuścić. Nie jestem już taka mała.
Ale dorosła też nie. Poza tym siła nie tkwi w wieku, tylko w inteligencji i umyśle.
- Ty wszystko wiesz najlepiej - powiedziałam i westchnęłam - Dał mi zakaz wychodzenia do lasu, na patrole, na bitwy. Mogę tylko chodzić po mieście. Inaczej uziemi mnie w domu.
- Jestem jeszcze młoda, ale staram się chłonąc jak najwięcej informacji. Słucham wykładów, w szkołach, wiem więcej i się nie nudzę.
- A co na to nauczyciele?
- Nie widzą mnie, słucham przez okno.
Uśmiechnęłam się. To było do niej podobne. Zawsze lubiła się zakradać do ludzi i po prostu koło nich stać, wywoływała niemałe zamieszania, nic sobie z tego nie robiąc.
Nagle usłyszałam krzyki ludzi. Arwena wyszła z boksu i poszła do wyjścia. Zobaczyłam kilku biegnących Strażników, pobiegłam więc za nimi.
- Co się stało? - zapytałam pierwszego lepszego, którego udało mi się zatrzymać
- Wszystkich Strażników zwołali do wschodniej bramy. Podobno horda trolli przełamała zaporę i plądruje miasto.
To chciałam usłyszeć.
- Lecimy tam! - powiedziałam do smoczycy.